wtorek, 25 czerwca 2013

FRO czyli jak przebrnąć przez urzędzniczą machinę absurdu w Indiach

Raczej nikt z nas nie lubi załatwień w urzędach. I choć czasy się zmieniają, miejsca te wciąż kojarzą nam się z gderliwymi urzędniczkami, które popijając kawę "nie mają czasu", masą nikomu niepotrzebnych papierów i strasznemu: "brakuje Pani zaświadczenia/pieczątki..." ;-) No cóż, urzędy na świecie mają swoją specyfikę, a ja chciałabym dzisiaj opowiedzieć Wam co nie co o Foreigner's Office w Pune, czyli biurze, gdzie obcokrajowcy mogą załatwiać swoje sprawy. Podejść było kilka, więc przekonałam się, że to nie złośliwość losu postawiła mnie przed takimi, a nie innymi sytuacjami, lecz tutejsza rzeczywistość ;-)
Ponieważ zostaję w Indiach jeszcze około roku postanowiłam ubiegać się o wizę rodzinną. Zebrałam wszystkie potrzebne dokumenty (a nawet i te niepotrzebne), a ponieważ Pari był właśnie na wyjeździe służbowym w Delhi poprosiłam Mr. Pai'a o towarzyszenie mi podczas mojej pierwszej przeprawy w FRO. Już na samym wejściu trochę się zdziwiłam, gdyż Mr. Pai'owi nie pozwolono wejść tą samą bramą. Żebyście lepiej mogli zrozumieć sens tego przepisu, postanowiłam zamieścić uproszczony schemat budynku FRO :-)


Otóż okazało się, że do tego samego budynku hindusi nie mają prawa wchodzić tą samą bramą co obcokrajowcy. Muszę przyznać, że mnie to trochę oburzyło, gdyż zasada ta nie ma żadnego praktycznego zastosowania. Mr. Pai musiał znowu obejść cały budynek, żeby dostać się do środka. Ponadto w zeszycie przy wejściu musiałam uzupełnić w tabelce moje dane, a więc: imię, nazwisko, pochodzenie, kraj, numer telefonu, adres w Indiach, godzinę i podpis. W samym biurze jak zwykle nas przeszukano. To znaczy Pani Hinduska otworzyła moją torebkę, spojrzała co jest w środku (dodam, że wszystko było przykryte moim szalem, który był upchany u góry) i stwierdzając chyba, że nie jestem niebezpieczna, zostałam zwolniona z dalszej kontroli. Słowo "Informacja" w FRO mogłoby się równać słowu "antyinformacja". Ten punkt biura można, a nawet trzeba ominąć bo już zupełnie nie będziemy wiedzieli o co chodzi ;-)
Kiedy więc zobaczyłam spore przeszklone biuro pełne penitentów, tam właśnie się udałam. Okienko nr. 1. "Przepraszam, chciałabym złożyć papiery o dependent visa." "What?" Ja: "Family Visa, mój mąż jest obywatelem Indii." Ona: "Okienko nr. 3". Przy okienku nr 3, ja: "Dowiedziałam się, że mogę złożyć u Pani dokumenty potrzebne do dependent visa." Ona: "Whaaaat?" Ja: "Obecnie przebywamy z mężem, obywatelem Indii tutaj w Pune i chcialabym przedłużyć wizę" Ona: "X visa. Okienko nr 4". Przy okienku numer 4, wyczerpana mówię: "Chciałabym złożyć papiery o zmianę wizy na X visa" Pani w okienku: "Ostatnie okienko". Udajemy się więc do okienka nr 7, a tam pada odpowiedź: "Nie da się. Niemożliwe".
Pełna jeszcze dobrych chęci tłumaczę Pani Urzędniczce, że owszem, da się. Że przed przyjściem tutaj miałam przyjemność telefonować z ambasadą Indii w Warszawie i tam otrzymałam potrzebne informacje. Czyli udać się do FRO, złożyć papiery i dać sobie wbić pieczątkę do paszportu. Pani kazała mi się więc udać do gabinetu Pana Joshi (przy okazji, wszystko w biurze dla obcokrajowców jest opisane w hindi, na szczęście trochę jeszcze pamiętam pismo devanagari), godziny przyjęć 10:30-12:30. Tutaj muszę znaznaczyć pewien ważny fakt. W Indiach nie istnieje coś takiego jak godziny urzędowe. Każdy przychodzi kiedy chce, byle nie w porze lunchu. Tak więc Mr. Joshi był właśnie gdzieś i musieliśmy na niego czekać. Pojawił się dopiero po półtorej godziny. Hindusi zwracając się do urzędników są bardzo grzeczni: Good Morning Sir, How are you Sir, look Sir, I am sorry Sir. Niestety urzędnicy traktują ich na prawdę bardzo brzydko. Nie wiem czy to jest regułą wszędzie, ale słuchając jak Mr. Joshi zwracał się do Mr. Pai'a coś się we mnie zagotowało. Generalnie podejście pierwsze zakończyło się fiaskiem, a ja między innymi dowiedziałam się, że następnym razem muszę wziąć ze sobą Pariego.
Podejście drugie. Niestety i tym razem nie udało nam się nawet złożyć papierów. Mądrzejsi udaliśmy się od razu do ostatniego okienka i tym razem Pani zechciała zająć się moją sprawą, dowiedziałam się jednak, że muszę zebrać cały plik dokumentów (o których wcześniej nie było mowy) i przynieść je w teczce A4. Musiscie wiedzieć, że tzw. "okienka" w FRO to biurka, także kiedy składacie papiery lub dowiadujecie się w swojej sprawie kilka głów innych oczekujących umila sobie czas słuchając uważnie i zaglądając w wasze papiery. Najbardziej jednak rozbroił mnie kolejny incydent. Pari potrzebował zaświadczenia, że jest obywatelem Indii (wcale nie żartuję! :-) Udał się więc do odpowiedniego okienka gdzie Pan Urzędnik otoworzył jego paszport niefortunnie na niemieckiej wizie. "Jak to, kya hogaya? Nie wygląda to jak indyjski paszport Sir!" Pari bez mrugnięcia okiem wyjaśnił, że to jest wiza i otworzył paszport na właściwej stronie. Fakt faktem wtedy zwątpiłam i wstąpił we mnie prawdziwy duch walki.
Podejście trzecie. Ostatnie podejście było już bardzo stresujące i denerwujące. Ponieważ obcokrajowców tak nie obszukują wzięłam plecak z laptopem i dokumentami i udałam się do mojego wejścia. Okazało się, że z plecakiem wejść nie mogę, bo tak. Pobiegłam więc z powrotem do wejścia dla Hindusów i oddałam Pariemu plecak. W środku przejęłam plecak znowu i złośliwie przespacerowałam się koło mojej bramy dla obcokrajowców. No co, kto by się powstrzymał ;-) W środku Pani Urzędniczka kiedy już nas zobaczyła westchnęła tylko i odebrała od nas teczkę z papierami grubości mojej pracy magisterskiej. "No, teczka nie taka jak powinna być". Pytam więc już z agresorem w głosie, co jest nie tak, bo teczka jest A4 i zamykana jak prosiła. A bo kolor nie ten i firma nie ta. No tak, nie ma żadnych standardów, ale czegoś się trzeba trzymać. Absurd goni absurd. Niestety okazało się, że nasza C-Form, czyli address proof (zameldowanie) jest niekompletna. Ja będąc na wizie turystycznej do 180 dni nie mam obowiązku żadnej rejestracji. Ale C-Form wymaga tego ode mnie w ciągu pierwszych 48 godzin od zamieszkania. Problem w tym, że nie wystarczy rent agreement, czyli umowa najmu mieszkania. Właściciel mieszkania, które my wynajmujemy przebywa w Dubaju, a my nagle dowiedzieliśmy się, że musi stawić się w FRO osobiście. Już sam fakt, że musieliśmy zdobyć podpis pana Mirchandiego na C-Form utrudnił sprawę do tego stopnia, że dopuściliśmy się drobnego oszustwa, ponieważ podpisany skan przyszedł za późno i na złym druku. Znowu wylądowaliśmy na dywaniku u Mr. Joshi'ego. No i kolejne zabawne przesłuchanie. Mr Joshi to me: "Czy Pani jest studentką?" Ja: "Nie, proszę Pana, skończyłam już studia. Jestem w Indiach na wizie turystycznej." Pan Joshi: "Czy pracuje Pani tutaj w Pune?" Ja: "Nie, proszę Pana, jestem na wizie turystycznej." Pan Joshi: "Accha, accha, czy prowadzi Pani jakiś biznes?" Ja: "Nie, proszę Pana, jak już wspomniałam przebywam na wizie turystycznej w Indiach". Tak sobie rozmawialismy około 10 minut, a potem pan Joshi zgodził się, żeby jakiś przyjaciel właściciela, pana Mirchandiego, zjawił się i zeznał przed nim, że na prawdę mieszkam z Parim w tym mieszkaniu. Potem mielismy jeszcze pójść po pieczątkę do okienka nr.3 i moglam składać moje papiery. Zadzwonilismy po agenta przez którego wynajęliśmy mieszkanie, zgodził się być przyjacielem. A że jest naszym sąsiadem to widuje mnie prawie codziennie. Kiedy nasz świadek się zjawił, ja pobiegłam do mojego wejścia, które w rezultacie okazało się zamknięte. Wróciłam więc do chłopaków i próbowalismy wytłumaczyć, że to jest bardzo ważne, że moja wiza wygasa za dwa dni, że (tutaj magiczne nazwiska gbura Joshiego) na nas czeka. Nie, jest Przerwa Obiadowa, Oni też są TYLKO ludźmi i, że mam czekać do 15ej. Pariemu jednak udało się w końcu przejść. Pan Joshi siedzial w fotelu rozparty i oglądał ściany. Odpowiedź była krótka: nie, kategorycznie mają czekać do 15ej. W końcu nadeszła magiczna godzina, znowu pobiegłam do mojego wejścia, świadek nasz złożył swój podpis wraz z każdą możliwą informacją. Teraz musieliśmy się udać do okienka nr 3, które jest poza obrębem FRO, zaraz przy wejściu dla hindusów. Niestety nie pozwolono mi wyjątkowo wyjść, wróciłam więc znów do mojego wejścia, po pieczątkę i z powrotem do Pani Urzędniczki w biurze. Wszystko to trwało około 6 godzin. Nie wiem dlaczego już pierwszego dnia nie otrzymałam dokładnej informacji i spisu dokumentów jakie miałam przynieść. Nie wiem, dlaczego nikt nic nie wie i nie wiem, czy złożyłam papiery o właściwą wizę. Wiem tylko, że przed wejściem do FRO siedziała biala dziewczyna z plecaczkiem i widać było, że miała zapłakane oczy. No tak. Co, jeżeli zamiast torebki używasz plecaka, musisz coś ważnego załatwić, ale nie możesz wejść. Ja już po wszystkim byłam bardzo zdenerwowana. Zmusiłam jeszcze Panią Urzędniczkę o podpisanie i pieczątkę, że tego i tego dnia, takie, a takie dokumenty złożyłam. Nigdy nic nie wiadomo. Kultura w urzędzie to względne pojęcie. Opisałam tą sytuację przede wszystkim dla tych, którzy kiedyś będą musieli zmierzyć się z indyjskim urzędem. Lepiej wiedzieć co nas czeka! Niestety rzeczywistość jest mocno przygnębiająca. W Indiach, prawdopodobnie z powodu wysokiej liczby ludności są niezliczone ilości bezsensownych stanowisk. Na przykład przy wejściu dla Hindusów stało dwóch policjantów z karabinami, którzy bronili wykrywacza metalu, jeden policjant siedział przy biurku, dalej policjantka otwierająca i zamykająca zeszyt odwiedzin i w końcu 6 policjantek dzielnie grających w pasjansa na komputerze, mających sprawdzać plecaki i torby przybyłych. Dziesięć osób, a wydajność pracy zerowa. Natomiast załatwienie prostej sprawy urasta do rangi mocnego przedsięwzięcia. Jedno mogę powiedzieć: słowo "biurokracja" nabrało dla mnie nowego znaczenia!

3 komentarze:

  1. Straciłabym tam cierpliwość ;D
    P.S. Na przyszłość: 'wziąć', a nie 'wziąść' ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dyslektykiem nie jestem, ale czasami się zdarza ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Polska, Rumunia, Holandia, Hiszpania - dopiero w ostatnich krajach załatwiłam wszystko w miarę sprawnie, choć też nie bez niespodzianek, zdziwienia i rwania włosów z głowy :D

    Mam wrażenie, że im dalej na wschód od Polski tym gorzej. Koleżanka była rok w Kirgistanie i też miała ogromny stres z przedłużeniem wizy - chyba musimy być przygotowania na walkę z biurokracją i śmiać się z tego. Szkoda nerwów :)

    OdpowiedzUsuń