środa, 21 sierpnia 2013

Niechciane względy

Jakiś czas temu zostałam zaproszona na małe przyjęcie u jednego z szefów firmy w której pracowałam. Ubrałam się więc elegancko, kupiłam dobre wino i udałam się do domu mojego zwierzchnika, gdzie impreza już na dobre się rozpoczęła. Pomyślałam, że to świetna okazja, żeby wprowadzić mój plan polepszenia warunków pracy dla dziewczyn z mojego teamu. Delikatnie więc próbowałam przemycić moje pomysły, sącząc powoli indyjską Sulę. W pewnym momencie zauważyłam, że szef przypatruje mi się dość uporczywie i poczułam się nieswojo. Jednak jego kolejne słowa wyprowadziły mnie z równowagi. Usłyszałam, że chętnie by się ze mną przespał, a ja chyba nie mam nic przeciwko temu, no i oczywiście mogę liczyć na dyskrecję z jego strony. Chociaż jestem osobą elokwentną, na nic zdały się słowa. Moja ręka wystrzeliła i po raz pierwszy w życiu uderzyłam drugą osobę. Na tym zakończyłam moją pracę w tej firmie, a i tak przez długi okres czasu nie mogłam dojść do siebie.

Statystyki National Crimes Records Bureau (NCRB) są alarmujące. Pomimo wstrząsających wydarzeń ostatnich miesięcy podjęte przez Rząd kroki nie są wystarczające i przestępstw seksualnych przybywa w zastraszającym tempie. Co ciekawe, Policja interpretuje te fakty jako wynik coraz większej świadomości kobiet, które decydują się złożyć swoje zeznania na policji. Czy jest to jednak prawdziwy obraz tej sytuacji? Przecież większość indyjskich kobiet boi się konsekwencji ze strony rodziny, potępienia, lub samej reakcji skorumpowanej policji, która oskarża młode ofiary gwałtu o niestosowne zachowanie lub nieodpowiedni ubiór. Nierzadko ofiara gwałtu staje się nią po raz kolejny właśnie na posterunku.

W niedzielę wybraliśmy się wraz z rodziną Pana Paia na spacer. Pogoda była śliczna, więc postanowiliśmy przejść się do jednego z niewielu parków w Pune. Niestety przez cały czas czułam się nieprzyjemnie i nie potrafiłam cieszyć się z tego dnia. Kilka razy byłam zaczepiana na ulicy, uslyszałam wiele obscenicznych tekstów, a na koniec jeden z rykszarzy złapał mnie za rękę i zaczął dotykać. Na szczęście Mrs. Vidya zareagowała błyskawicznie i uderzyła rykszarza w twarz. Ja jednak nie odważyłabym się, bojąc się reakcji z jego strony. Z pewnością był silniejszy ode mnie. 

W powietrzu wiszą argumenty, że to kobiety są winne. Prowokują mężczyzn swoim ubiorem i zachowaniem. Zarzut ten dotyka zwłaszcza białych dziewczyn, które według stereotypu wyniesionego z kina hollywoodzkiego i utrwalonego w mentalności indyjskiej, są chętne tego typu praktykom, liberalnie nastawione i wyzwolone seksualnie. Folgując radom mądrzejszych powinnyśmy więc ubierać i zachowywać się skromnie, aby w ten sposób nie narazić się na niechciane względy. Musimy zapomnieć o uśmiechu idąc ulicą, gdyż takie zachowanie również może sprowadzić na nas nieszczęście. Powinnyśmy być "przygotowane".

"I've lived both in South and North India (...). I have endured being groped on buses while going to school, I've been pawed at in markets while buying vegetables with my mother, I've been leered at and have had to hear lewd comments on the road, from the age of 10. I've had a guy flash at us while just walking to the bus-stop with my college friends on the road. And I was no great beauty and was very conservatively dressed always (...) and I was 10 years old for heaven's sake! So how do you suggest I be 'prepared' for this (...) or prepare my little daughter for this?" outragedesi

"It is a woman's hell.. for the women living there (my own sisters and countless friends) and for any woman visiting the land. And it is not just the western woman who is always seen as a promiscuous being and a sexual prize to be taken; it is any woman that wears jeans or skirts or makeup.Such a woman, or just any woman who steps out of her house to work or get an education is 'just asking for it'." hadtologin

"Every woman I have known deep enough to earn their trust has told me at least one story of their own personal trauma." kcvlaine

Tak sugestywne komentarze nie należą do rzadkości. Sygnalizują one natomiast kolejny poważny problem, który nie pozostawia żadnych zewnętrznych oznak, a co za tym idzie jest trudny do udowodnienia. A przecież prześladowanie kobiet przez mężczyzn w indyjskich miastach i miasteczkach nie należy do pojedynczych incydentów, lecz codziennej rzeczywistości, która powoli przybiera karykaturalny wygląd.

W society gdzie mieszkam jest basen. Bardzo mnie ten fakt ucieszył, gdyż nie tylko mogłam się ochłodzić w gorące letnie dni czy poleżeć z książką na słońcu, ale i popływać co jest mi wskazane z powodu bólów kręgosłupa, które męczą mnie regularnie. Przezornie zaopatrzyłam się w jednoczęściowy strój kąpielowy, mocno zabudowany. Kiedy tylko pojawiłam się na basenie zebrała się koło mnie grupka czterech mężczyzn wpatrująca się we mnie i śledząca każdy mój krok. Pomyślałam na początku, że powinnam to ignorować, jednak po 15stu minutach oni wciąż tam stali nie odrywając ode mnie oczu. Wreszcie nie wytrzymałam. Podpłynełam do nich i głośno krzyknęłam, że to co robią jest nie na miejscu i mają odejść. Dopiero wtedy odeszli. Ja niestety i tak już prawie nie korzystam z basenu, jest to zbyt nieprzyjemne doznanie. Powinnam złożyć skargę w zarządzie society, tylko czy to coś da w tym zdominowanym przez mężczyzn kraju?

Kilka dni temu, w Dniu Niepodległości Indii 15ego sierpnia, jedna z mieszkanek Aurangabadu, Natasha Zarine, umieściła na swoim profilu na facebooku list skierowany do ministrów stanu Maharashtra wraz ze zdjęciami swoich prześladowców. W piśmie tym zatytuowanym "Complaint against harassment at heritage sites and tourist spots in and around Aurangabad, Maharashtra" Natasha wyszczególnia przykłady przerażającego zachowania, którego doświadczyła ona i towarzyszące jej koleżanki zza granicy podczas zwiedzania Ajanty, Ellory, jaskiń Pitttalkhora, oraz fortów Daulatabad i Soi Gaon.

Mnie również nie udało się uciec przed aparatami mężczyzn usilnie próbujących mnie sfotografować, nie pytając wcale o zgodę. A i takie sytuacje się zdarzały, kiedy stateczny około 35-letni mężczyzna spacerujący ze swoją żoną po forcie w Pune, zwrócił się do mnie z prośbą o pozowanie do zdjęcia. Kategorycznie odmówiłam, ale w zamian za to usłyszałam kilka niemiłych słów na swój temat. Podczas zwiedzania portowego miasta Pallawów z VII wieku, Mamallapuram, niejednokrotnie denerwowałam się zwróconymi w moją stronę aparatami komórkowymi, podczas gdy żadne reakcje z mojej strony, próby odwracania się czy chowania twarzy, nie pomagały. W ten sposób zamiast koncentrować się na unikatowych starożytnych zabytkach, narastała we mnie powoli wściekłość i niemoc wobec takiego zachowania. Narasta ona we mnie każdego dnia, kiedy muszę wyjść poza obręb mojej society, do sklepu, czy na imprezę. I nie pomaga zakrywanie ciała, czy schowanie się za szkłami ciemnych okularów. Ciągle zwrócone są na mnie oczy, które chciwie patrzą, usta, ktore komentują w nieznanym mi języku, palce, które pokazują i ręce, które próbują mnie dotykać. Wszystko to sprawia, że z coraz większą niechęcią wychodzę na ulicę, gdyż nie potrafię zastosować się do rad w stylu "ignoruj to". Czasami udaje mi się skasować dane zdjęcie, ale kto wie ile już takich fotografii krąży po internecie? Czasami boję się, że któregoś dnia zabiorę komuś telefon i rozstrzaskam go o ziemię, gdy każdy spacer zamienia się w swoiste pole walki i uniku. Jeżeli nie mieliście do czynienia z tego rodzaju prześladowaniem spróbujcie wyobrazić sobie co czuje dziewczyna uwieczniona na zdjęciu powyżej, skonfrontowana z całą grupą mężczyzn kierujących na nią swoje aparaty. Niestety takie sceny są częścią dnia powszedniego, zwłaszcza w miejscach chętnie odwiedzanych przez turystów.
Jest to przykład przeobrażeń do jakich doszło pod wpływem ogromnej dostępności mas do telefonów komórkowych z aparatem: grupy barbarzyńskich mężczyzn, fotografujących kobiety do woli bez ich zgody, podczas gdy strażnicy stoją dookoła ignorując to.

piątek, 2 sierpnia 2013

Sambar

Niestety, dzisiaj już na dobre dopadło mnie monsunowe przeziębienie. Niemniej jednak, zamiast pójść do lekarza, postanowiłam zwalczyć je domowymi sposobami. A raczej domowym indyjsko-polskim sposobem, czyli gorącą, zdrową zupą. Ponieważ nie mam pełnych możliwości ugotowania rosołu, zdecydowałam się przygotować "sambar", danie typowe dla kuchni południowo-indyjskiej, o którym wspominałam Wam już w poście "Kulinarnie". Sambar to rodzaj zupy na bazie soczewicy z dodatkiem warzyw. Oczywiście, jak to w Indiach, ilu Indusów, tyle rodzajów sambaru. Ja jednak opowiem Wam jak robi się tą pyszną zupę w stanie Tamil Nadu, a przepis mam od samej indyjskiej mamy.

Składniki:
- niepełna szklanka soczewicy (dal)
- 3-4 pomidorki
- mniej więcej 10 szalotek
- warzywa do wyboru, ja wybrałam okrę, kalafiora i ziemniaczki
- 1-2 zielone papryczki chili

Przyprawy:
- curry leafs
- pasta z owocu tamaryndowca
- kurkuma
- chili
- gorczyca (mustard seeds)
- sambar powder
- sól

Składniki takie jak curry leafs, tamarind paste, czy sambar powder można znaleźć w prawie każdym sklepie z żywnością z całego świata. W Krakowie jeden z takich sklepów znajduje się w Galerii Krakowskiej, widziałam również sporo ciekawych przypraw w Almie. Także nie powinno być problemu z dostaniem nawet tych najbardziej egzotycznych składników. Obawiam się tylko, że cena może być wysoka.

Z warzyw wybierzcie te, które najbardziej lubicie. Oczywiście smak będzie się delikatnie zmieniał w zależności od tego na które składniki się zdecydujecie, ale właściwie nie ma to znaczenia. Jeżeli natomiast macie możliwość kupienia okry, nazywanej tutaj lady's fingers, to gorąco polecam, gdyż jest ona przede wszystkim bardzo zdrowa, smaczna i świetnie pasuje do sambaru. Mała wskazówka co do przygotowania okry. Jeżeli przed pokrojeniem podgotujecie ją około 2óch minut w wodzie z dodatkiem soku z cytryny lub limony, nie będzie ona wydzielać w trakcie dalszej obróbki typowego dla tej rośliny śluzu, który wprawdzie nie jest niebezpieczny i nie zmienia diametralnie smaku, ale jednak jest nieprzyjemny.

Nasz indyjski "rosół" zaczynamy od ugotowania oczyszczonej i wypłukanej soczewicy. Jeżeli posiadacie szybkowar (pressure cooker) to warto skorzystać, gdyż zajmie nam to tylko 5-7 minut. Niepełną szklankę dalu zalewamy więc dwiema szklankami wody, dodajemy płaską łyżeczkę kurkumy, trochę soli i odrobinkę oleju. Jeżeli nie posiadacie szybkowaru, możecie soczewicę po prostu ugotować, jednak przyznam się szczerze, że nigdy tego nie robiłam, więc nie wiem ile czasu zajmie Wam doprowadzenie jej do odpowiedniego stanu ;-) W szybkowarze zaś wystarczą cztery "gwizdy".



Tak powinna wyglądać nasza soczewica po ugotowaniu. Powinna być miękka, niemalże rozgotowana. Kolejnym krokiem będzie dodanie odrobiny wody i "utarcie" jej na w miarę gładką masę. Na koniec dodajemy jeszcze trzy, ewentualnie cztery szklanki wody i znowu mieszkamy.



Następnie myjemy i kroimy nasze warzywa. Jak widzicie ja zdecydowałam się na kalafiora, którego bardzo lubię, okrę i ziemniaki. Pomidory to stały składnik większości indyjskich potraw. Indusi wprawdzie tego nie robią, ale przed pokrojeniem i dodaniem do sambaru możecie obrać je ze skórki. Aromat i smak będą wtedy zdecydowanie mocniejsze. Kiedy już wszystko będzie przygotowane, dodajemy warzywa do wcześniej przygotowanego dalu. Przyprawiamy to wszystko płaską łyżeczką chili powder, sporą łyżką pasty z owoca tamaryndowca, solimy i gotujemy na małym ogniu przez około 10-15 minut.

W międzyczasie podgrzewamy na patelni 1-2 łyżki oleju. Kiedy już będzie gorący, wrzucamy około dwóch łyżek gorczycy, które niestety będą nam pryskać po całej kuchni, a nastepnie curry leafs i drobniutko posiekaną papryczkę chili. Szybko mieszając prażymy wszystkie składniki przez około 30 sekund, a następnie dodajemy do gotującego się sambaru. Jeżeli nie chcecie, żeby Wasz sambar był bardzo ostry, wypestkujcie wcześniej papryczkę chili. Będzie ona wtedy wciąż dawała delikatnie ostry smak, ale już bez uczucia palenia w ustach.

Na koniec dodajemy sporą łyżkę sambar powder. Najlepiej próbujcie Waszego sambaru i dodawajcie przyprawę powolutku. Być może na początek smaki mogą być trochę za mocne, dlatego lepiej nie przesadzać. Na koniec sprawdźcie, czy nie trzeba posolić i voila!
Teraz sambar powinien gotować się jeszcze około 20-25 minut, w zależności od tego jakie warzywa wybraliście. Na koniec warto dodać pokrojone drobno liście kolendry. Nadadzą one dodatkowo świeżego, lekkiego smaku i aromatu naszemu sambarowi ;-)
Oczywiście możecie też, jak większość Indusów, najpierw podprażyć przyprawy w osobnym garnku, a następnie dodać do nich warzywa, delikatnie je podsmażyć i dopiero wtedy dodać dal i kolejne przyprawy. Ja jednak staram się unikać zbyt częstego smażenia i wydaje mi się, że w tym wypadku nie jest to potrzebne.
W poniższych filmach znajdziecie dwa różne sposoby na przygotowanie sambaru i różne warianty tej pysznej potrawy. Pozwoli Wam to zrozumieć jego naturę, dlatego gorąco zachęcam!



Z czym jednak jeść sambar? Możemy potraktować go jak zupę, ale nie musimy. Na południu Indii sambar je się o każdej porze dnia, na przykład na śniadanie, jako dodatek do dosy lub idli. Można też zjeść go z ryżem i papadem. Ja jednak serdecznie polecam Wam dosy, które sprawią, że będzie bardzo po indyjsku :-) Ciasto na nie, nie jest wprawdzie łatwe do przygotowania, ale w sklepie z żywnością z całego świata można dostać dosa instant mix.


               

         
Wystarczy, że odpowiednią ilość proszku wymieszamy z wodą i odczekamy. Dodajcie jednak troszkę mniej wody niż jest to sugerowane na opakowaniu. Ciasto na dosy powinno być bardzo gęste.

Smaży się je trochę inaczej niż nasze naleśniki. Na rozgrzaną teflonową patelnię wlewamy odpowiednią ilość ciasta, które potem delikatnymi kolistymi ruchami rozprowadzamy po całej powierzchni patelni. Następnie skrapiamy je delikatnie olejem i przykrywamy. Po około minucie możemy przewrócić dosę na drugą stronę, najlepiej lekko wilgotną drewnianą łopatką, i znowu przykrywamy. Dosy powinny być delikatnie chrupiące i przyrumienione. Zazwyczaj mają one kolor złotobrązowy, jednak moje dzisiejsze ciasto jest kupne i zrobione tylko ze sfermentowanego ryżu, dlatego dosy pozostają białe. Zazwyczaj przygotowywuje się je z ryżu i soczewicy. Jeszcze mała wskazówka na koniec: nie kładźcie placuszków dosy na sobie jak naleśników, ponieważ się skleją. Najlepiej powinny być one serwowane gorące z patelni.
Życzę Wam wszystkim smacznego :-)! Mam nadzieję, że uda Wam się dzięki tym potrawom odtworzyć klimat Indii w waszej kuchni!

          

czwartek, 1 sierpnia 2013

Egzotyczne olejki i piękne włosy

Jakiś czas temu podczas rozmowy z moją przyjaciółką Tereską, poskarżyłam się, że odkąd jestem w Indiach mocno zaczęły wypadać mi włosy. Winę zrzuciłam najpierw na proces przestawiania się na nowy klimat, a potem na wodę, która niestety jest w Indiach bardzo brudna. Jakikolwiek jednak nie byłby powód, włosy wciąż wypadały i to mnie martwiło. Tereska, która flirtuje z Orientem i egzotyką od dość dawna poleciła mi wtedy indyjskie oleje do włosów, których sama używa. Poradziła mi wypróbowanie Amli i Vatiki, olejków dobrze znanej w Indiach firmy Dabur. Pobiegłam więc do sklepu i bez problemu znalazłam oba produkty. Tereska wspomniała mi, że kupuje swoje olejki przez internet, gdyż niestety nie są one jeszcze dostępne na naszym polskim rynku.

Przejrzałam więc kilka ofert sklepów internetowych i wśród całej gamy produktów natknęłam się na moją Amlę. Jest to jedna z tańszych pozycji, buteleczka 200ml kosztuje około 20zł, przy czym tutaj w Indiach około 60 rupii (ok. 3zł). Olejek ten zawiera wyciąg z agrestu indyjskiego, który ma sprawić, że nasze włosy będą po nim silne, zdrowe i jedwabiste. Postanowiłam więc, że będę stosowała Amlę trzy razy w tygodniu, przy czym często nakładałam olejek na włosy tuż przed zaśnięciem. Trzeba pamiętać tylko, żeby położyć wtedy na poduszce stary lub nielubiany ręcznik, gdyż sam zapach jest dość silny i nie znika nawet po kilku praniach. Na wielu forach internetowych zauważyłam, że dziewczyny bardzo nie lubią zapachu Amli. Oczywiście olejek ten nie pachnie tak urzekająco jak kosmetyki z body shopu, jednak sam zapach nie jest aż tak nieprzyjemny jak opisywały go niektóre z forumowiczek. Amla ma dość silny zapach, który utrzymuje się delikatnie do drugiego umycia głowy szamponem. Po około dwóch miesiącach prawie regularnego stosowania mogę powiedzieć, że są efekty. Moje włosy stały się gęstsze, ich kolor głębszy i są zdecydowanie bardziej jedwabiste i nawilżone. Olejek z amli jest więc świetnym rozwiązaniem na indyjski suchy klimat i mocne zanieczyszczenie powietrza, które negatywnie oddziałowują na włosy.

Drugim z olejków, który przetestowałam na sobie jest Vatika, olej kokosowy z dodatkiem limony, henny i amli. W Polsce można go zamówić za około 25zł (200ml), tutaj dostępny jest on za cenę 80 rupii (ok. 4zł). Przed użyciem powinno się go delikatnie ogrzać w miseczce z ciepłą wodą, żeby mógł się rozpuścić. W Indiach, być może ze względu na temperaturę, tego zabiegu wykonywać nie musiałam, olejek był płynny przez cały czas. Zapach jest cudowny i intensywny, oczywiście jeżeli lubi się kokos. Po miesięcznym stosowaniu zaś zauważyłam, że moje włosy nie są już tak rozczapirzone ;-) Tapirek zniknął, pojawiły się natomiast gładkie i lśniące pasma. Vatika jednak przede wszystkim świetnie sprawdza się na nasze końcówki. Wystarczy wetrzeć w nie odrobinę olejku, aby były mocno nawilżone. Dlatego patrząc na własne doświadczenia polecam stosowanie olejku z amli do masażu skóry głowy i włosów na całej długości, vatiki zaś przede wszystkim na końcówki włosów. Olejek z amli może na początku wywoływać delikatne swędzenie, zwłaszcza jeżeli pozostawicie go na włosach przez całą noc. Wygląda jednak na to, że skóra głowy musi się po prostu przyzwyczaić do nowego specyfiku. Jest to jednak olejek naturalny, więc jeżeli nie macie żadnego uczulenia to nie powinno być problemu.
W Indiach dostępna jest ogromna różnorodność olejków do włosów, a ich ceny wahają się od 40stu do nawet 1000ca rupii za 200 ml. Supergwiazdy takie jak Shah Rukh Khan, Amitabh Bachchan, czy Rani Mukherjee gorąco popierają ich stosowanie i reklamują różne marki olejków, co świetnie wpływa na ich sprzedaż.

Tymczasem nowoczesne markowe kosmetyki utraciły atrakcyjność na rzecz "black shiny market". I choć oleje do włosów są Indusom znane od dawna, to właśnie teraz zostały one uznane za najmodniejsze, a fryzjerzy często polecają regularne masaże olejami. Na taki rozwój wypadków wpływa również strach przed chemicznymi substancjami używanymi przez wielkie koncerny do produkcji kosmetyków. Tak więc podczas gdy na tym polu odnotowywane są straty, indyjskie olejki do włosów wyruszają na podbój Bliskiego Wschodu i Afryki, gdzie zapotrzebowanie na tego typu produkty szybko rośnie, a sam rynek jest bardzo obiecujący. Odchodząc jednak od ekonomicznych strategii firm wykorzystujących trend na wszystko co naturalne, olejki dają świetne rezultaty, zwłaszcza w leczeniu wypadających włosów. A jest to bardzo powszechny problem w Indiach. Niemniej jednak to właśnie Hinduski słyną w świecie z pięknych włosów, warto więc zgłębić ich sekrety :-)